poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział III - Jej oczy są niebieskie jak wody Gwadalkiwiru"


    Treningi ruszyły pełną parą. Wprawdzie Nawałka przez kilka dni chodził niczym kowboj w samo południe, kołysząc się na szeroko rozstawionych nogach, nie powstrzymało go to jednak od wykonywania obowiązków zawodowych. Zanim jednak gdziekolwiek usiadł, sprawdzał dokładnie siedzisko, ku uciesze reprezentantów.
 Skoro zaś ruszyły treningi, należało zadbać o właściwą regenerację naszych Orłów, w ruch poszła zatem komora kriogeniczna. Po wstępnej aklimatyzacji do zionącego chłodem i wypełnionego mgłą kwadratowego pudła wchodziło po czterech zawodników, spędzało tam chwilę i wyskakiwało z powrotem do ciepłego świata.
     Do komory weszli właśnie Kapi, Karol Linetty, Jodła i Pazdan, w cieplejszej zaś poczekalni, gdzie było tylko minus sześćdziesiąt stopni, dreptała w miejscu liczna grupka oczekujących. odzianych dość oryginalnie, bo w gatki, skarpety i rękawiczki.
     - Ta córka trenera to niezła dupa jest - mruknął Boruc do truchtającego nieopodal Wasyla.
 Piszczu spojrzał na Arcziego wzrokiem dosyć nieprzyjemnym, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ubiegł go złośliwy jak zwykle Szczęsny.
     - Twoja opona ją na pewno rozgrzeje do czerwoności - rzekł Wojtuś mianowicie.
 Artur spojrzał na swój brzuch, na którym istotnie podrygiwał dość spory wałek tłuszczu, po czym przeniósł wzrok na Wojtka.
     - Lepsza opona, niż taki zakazany ryj jak twój - odciął się.
     - Chłopaki, chill out! - zarządził stanowczo Wasyl. - Nie podgrzewajcie atmosfery!
 Eksplozja śmiechów i śmieszków, jaką wywołała jego wypowiedź, rozładowała chwilowo napięcie.
 Drzwi wejściowe do kriopoczekalni otwarły się i nowa czwórka facetów w gaciach wtoczyła się do środka.
     - Wasyl, no co ty, do kriokomory w swetrze? - zakpił Milik, patrząc znacząco na bujnie owłosioną pierś stopera. - To się zdejmuje, chłopie!
 Płkarze znów zaczęli się śmiać. Nie śmiał się jedynie Robert, zachowujący minę lorda i Peszko, który od dobrej chwili zachowywał się dziwnie nerwowo.
     Z kriokomory wysypał się poprzedni turnus, a zaczęła wchodzić następna zmiana. Tymczasem Peszkin zmieniał kolory twarzy z wprawą kameleona, na przemian blednąc i czerwieniejąc.
     - Ja... Bo ten... - zająknął się nagle. - Muszę wyjść! Przepuśćcie mnie!
 Zawodnicy rozstąpili się jak Morze Czerwone przed laską Mojżesza, on zaś pokracznie kaczkowatym krokiem wypadł z kriopoczekalni na zewnątrz.
    - Peszkin a coś ty taki siny? - zapytał Tomek Iwan.
    - Bo ten tego ten...mały mi przymarzł do Finlandii! - jęknął Sławomir całkowicie poważnie.
W pomieszczeniu nastała cisza, przerywana odgłosami tłumionego śmiechu.
    - Czy on właśnie powiedział że wsadził sobie w majty flaszkę wódki?- zapytał osłupiały dyrektor reprezentacji.
    - Obawiam się że to prawda. - odpowiedział całkiem poważnie Wasyl. - Lewy, weź kolegę do doktorka niech mu tę flaszkę jakoś odskrobie. - wyzłośliwił się Szczęsny.
    - Stul dziób. - warknął napastnik.
    - Piszczu, Błaszczu i Kamil, chodźcie jakoś go zaniesiemy. - Wasyl wydał komendę  a młodsi koledzy czym prędzej go posłuchali. Jakoś udało im się zatargać siniejącego i dygocącego z zimna Peszkina wprost na kozetkę w zaimprowizowanym gabinecie doktora Jaroszewskiego.
    - Wasyl, coście mi tu nanieśli?- zapytał lekarz oderwany od wstrząsającej powieści kryminalno- sensacyjnej.
    - Debil wsadził sobie w portki flaszkę wódy. - odpowiedział Piszczu.
    - Że co zrobił?!- zapytał Jaroszewski krztusząc się przegryzanym, orkiszowym ciasteczkiem.
    - Ja ja ja ja...- jąkał się płaczliwie Sławek. - Ja chciałem zmrozić ją troszkę na wieczór.
    - Przecież zabroniliśmy wam pić!- lekarz był na skraju załamania. - Rozum postradałeś?!
    - No przecież to nie moja wina. - kajał się Peszkin.
Doktor wykonał facepalma.
     - Jak w przedszkolu - jęknął. - Dobra, publika wyjść, Peszkin, spuszczaj gacie. I niech mi któryś ciepłej wody przyniesie!
     Trener Nawałka, poinformowany o przypadku Peszki, najpierw odruchowo zwarł nogi, potem skrzywił się z bólu, a potem poszedł w ślady doktora Jaroszewskiego. Kiedy zaś przestał facepalmować, a zawodnicy skończyli się chłodzić w kriokomorze, zwołał walną naradę.
     - Panowie, nie róbmy sobie jaj - rzekł do zgromadzonych zawodników. - Przed nami poważna impreza, a wy chlacie? Poważnie?
     - To tylko Sławek! - wyrwał się ktoś z młodszych.
 Na skroni Nawałki jęła pulsować żyła.
     - Jak którego złapię jeszcze z gorzałą, nieważne gdzie, w gaciach, czy w krwiobiegu, to wypierdolę na zbity pysk! - ryknął. - Chlać możecie na wakacjach, tu jest, faken, reprezentacja! Zrozumiano?
     - Tak panie trenerze - zawodnicy byli potulni jak baranki.

     Tymczasem Anna Lewandowska, korzystając z tego, że mąż był zajęty, ona zaś miała wolny czas, udała się pobiegać, korzystając z imponujących terenów zielonych wokół hotelu. Jak miała zaś w zwyczaju, zabrała ze sobą butelkę specjalnego napoju, własnej receptury, którego głównym składnikiem był sok z buraków.
     Przed opuszczeniem pokoju Anka przejrzała się w lustrze, doceniając swój nowiutki, biały i rzecz jasna markowy strój do biegania. Na trawniku przed hotelem wykonała ćwiczenia rozgrzewające i rozciągające, strzeliła sobie selfiaczka, którego z odpowiednim opisem zamieściła na instagramie, po czym ruszyła w trasę.
     Trasa wiodła między malowniczymi, starymi drzewami, głównie bukami, które dawały przyjemny cień. Anna biegła z przyjemnością, słuchając śpiewu ptaków i wyobrażając sobie małżonka w koszulce Realu Madryt. Ten Bayern był taki, doprawdy, plebejski. I te Oktoberfesty, piwsko lejące się strumieniami, wursty, sznycle, tony wieprzowiny i białego pieczywa z, O mój Boże!, glutenem. Okropność. W Hiszpanii byłoby inaczej, rozmarzyła się.
     Zatopiona w słodkich snach na jawie zatrzymała się, by się napić, zawsze bowiem dbała o należytą hydrację. Pociągnęła dwa łyki z butelki z dzióbkiem, gdy nad jej głową przeleciało coś, głośno bucząc. Miała zamiar zignorować to coś, ale wróciło, przelatując tuż nad jej głową.
     Odruchowo machnęła ręką, zapominając, że trzyma w niej odkręconą butelkę, której zawartość chlapie na jej strój, tymczasem buczący potwór wylądował na jej głowie.
 I zaplątał się we włosach.
 Anna wrzasnęła raz, potem drugi.
 Owad szarpnął się i zabuczał jeszcze głośniej niż poprzednio.
     Lewa zaczęła machać oburącz, usiłując opędzić się od potwora, bryzgając na wszystkie strony czerwoną cieczą z butelki, ale to nie pomagało. Ruszyła więc przed siebie z przeraźliwym wrzaskiem, opętana bez reszty panicznym strachem.
     - Ratunku! - wrzeszczała. - Na pooomooooooc! Napadł mnie! Ratuuunkuuu!
 Krzycząc i machając rękami wpadła między leżaki na trawniku, gdzie kilku piłkarzy łapało właśnie słoneczko, korzystając z chwili czasu wolnego, przydzielonego przez Fakena.
 Na widok Anny, całej w czerwonych plamach i nieprzytomnie wrzeszczącej, zerwali się na równe nogi.
     - Jezu, Anka, co się stało? - przerażony do głębi Grosik złapał Lewandowską za ramiona.
     - Nanananananapadł mnie - wyszczękała zębami.
     - Kto cię napadł?! - Krychowiak był gotów skuć mordę bandziorowi nawet zaraz. - Gdzie?
     - W le... lesie... - bełkotała Anna.
     - Chłopaki, ją trzeba do doktora! - wzburzył się Jędza. - Przecież ona jest cała we krwi!
     - No własnie, Ania, skąd ty krwawisz? - ocknął się Groszu. - Pokaż no się.
     - Jaka krew? - Anka odzyskała oddech. - Zwariowałeś? Nic mi nie jest...  Aaaaa! Znowu!
 Miotnęła się w uścisku Grosika i mało brakowało a uznano by, że to ona zwariowała, gdyby nie buczenie, rozlegające się z jej włosów.
     - Zabierzcie go! - wrzasnęła Lewa, machając rękami. - Zabierzcie to ode mnie! To on mnie napadł!
     - Nie ruszaj się - spokojny głos rozległ się znienacka.
 Była to Zośka, która fotografowała ciekawe okazy lokalnej entomofauny w pobliskich krzewach, z których wywabiły ją wrzaski Lewej. Teraz podeszła do Anny i z całym spokojem wyplątała jej z włosów dużego, trzycentymetrowego chrząszcza o imponująco długich czułkach.
     - Co to jest? - zapytał ciekawie Jędza.
     - Obrzydlistwo - oznajmiła stanowczo Anna.
     - Cerambyx scopolii - odparła Zośka, patrząc na chrząszcza maszerującego po jej ręce. - Kozioróg bukowiec.
     - On gryzie? - zapytał Krycha, czując się, nie wiedzieć czemu, jak idiota. - Albo żądli?
 Zośka spojrzała na niego. "Jej oczy są niebieskie jak wody Gwadalkiwiru" pomyślał Krycha, czując, ze mu miękko w dołku, a serce startuje do oszalałego galopu.
     - Chrząszcze nie żądlą - rzekła z lekkim pobłażaniem. - A ten także nie gryzie.
     - To dlaczego kazałaś mi się nie ruszać? - nastroszyła się Anna.
     - Bo nie chciałam, żebyś go uszkodziła.
 Lewa prychnęła gniewnie i chciała odejść, ale Jędza zatrzymał ją chwytając za rękę.
     - Chwilunia - rzekł kategorycznie. - Wpadasz tu, wyglądając jak ofiara teksańskiej masakry piła łańcuchową i mówisz, że nic ci nie jest? To co to jest, to  czerwone?
     - Napój - mruknęła niechętnie.
     - Sok z buraka! - skojarzył Grosik.
 Tymczasem Krychę pochłonęła bez reszty Zośka.
     - Skąd ty wiesz tyle o owadach? - zapytał, mając niejasne wrażenie, że wciąż brzmi jak kretyn.
     - Jestem entomologiem - odparła spokojnie. - A w ogóle to piszę pracę doktorską o kuzynie tego przystojniaka, koziorogu dęboszu.
 Pogładziła jednym palcem pokrywy skrzydeł chrząszcza.
     - Co z nim zrobisz? - indagował Grzesiek. - Nie nabijesz go chyba na szpilkę?
 Zośka popukała się palcem w czoło.
     - No co ty, posadzę na jakimś drzewie i wypuszczę.
     - A mogę iść z tobą?
     - Proszę cię bardzo.
Szli w stronę bukowego zagajnika a Grzesiek cały czas czuł się jak skończony melepeta. Zupełnie nie wiedział jak rozmawiać z tak wykształconą kobietą.
    - Co cię skłoniło do zostanie entomologiem?- zapytał po chwili ciszy.
Nie było to może pytanie z tych najbardziej inteligentnych, ale w końcu trzeba jakoś zacząć rozmowę.
    - Czy ja wiem. - zamyśliła się Zośka. - Właściwie od dziecka lubiłam dwie rzeczy sport i robale. - uśmiechnęła się łobuzersko.
    - A uprawiałaś coś? - zapytał.
    - Pomyśl jak mam na nazwisko.
    - No z tego co mi wiadomo to Nawałka. - odparł.
Zośka popatrzyła na niego jak na jeden ze swoich okazów.
    - Właśnie. Ale nie jestem chłopcem i raczej nie zrobiłabym międzynarodowej kariery. - powiedziawszy to odstawiła "zbójcę Anki Lewandowskiej" na bukowy liść w zagajniku.
    - Przecież w Polsce kobiety też grają w piłkę. Ot chociażby taka Ewa Pajor gra lepiej niż Peszkin i niejeden piłkarz w polskiej ekstraklasie.
    - Peszkin to ten od flaszki? Naprawdę dzwię się wujkowi po co go ciągnie, chyba ma na niego jakieś kwity.
    - Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości. - Krycha był wniebowzięty.
 Zapadła cisza. Grzesiek gorączkowo zbierał myśli, zastanawiając się co by tu powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotę. Niestety w głowie miał wyłącznie pustkę, przeplataną zachwytami nad Zośką.
     - Em, jak ci się podoba w Arłamowie? - wypalił wreszcie.
 Zośka nieomal prychnęła śmiechem. Maszerujący obok niej facet zachowywał się niczym spłoszony gimnazjalista.
     - Całkiem tu fajnie - odpowiedziała. - Chociaż nie przepadam za takimi molochami hotelowymi. Ale Bieszczady uwielbiam. Spędziłam tam mnóstwo czasu z plecakiem.
     - Z plecakiem? - powtórzył Krycha.
     - No. Z plecakiem.  Bardzo pożyteczny przedmiot - odparła Zośka z pełną powagą.
 Pierwszy raz od bardzo długiego czasu Grzegorz Krychowiak spłonął rumieńcem wstydu. Robił z siebie koncertowego debila! Lepiej było chyba zakończyć tę konwersację.

    Lena tymczasem zażywała relaksu w basenie. Nie była aż tak atletycznie nastawiona jak jej kuzynka, ale popływać lubiła. Zmęczywszy się nieco wyszła na brzeg i pomaszerowała w stronę leżaków, gdzie oczekiwał na nią ręcznik i książka oraz odzież wierzchnia).
 Osuszyła się nieco, podniosła książkę, "Piątą kobietę" Mankella, i leżącą pod nią komórkę. Gdy siadała, aparat wymknął jej się z wilgotnej dłoni i pojechał po płytkach, wprost pod nogi przechodzącego faceta.
     Typ złapał telefon z wielką zręcznością i refleksem, po czym posłał Lenie przeciągłe spojrzenie spod długich rzęs. W sposobie, w jaki jego błękitne oczy taksowały dziewczynę było coś zdecydowanie nieprzyjemnego.
     - Proszę - rzekł Artur Boruc. - To chyba twoje?
     - Tak, dzięki - odparła Lena dość chłodno, a odebrawszy aparat natychmiast zasłoniła się Mankellem.
 Arcziego to jednak bynajmniej nie zrażało. Bez żadnego skrępowania usiadł na leżaku obok, wyciągając przed siebie długie nogi.
     - Jesteś córką Fake... to znaczy trenera Nawałki, prawda? - rzekł.
     - Owszem - odparła Nawałkówna zza książki.
     - Pierwszy raz na zgrupowaniu? - drążył Artur.
     - Pierwszy - Lena starała się brzmieć możliwie lodowato.
 - Mam nadzieję, że nie peszysz się szalejącym dookoła testosteronem? - zaśmiał się. - My, piłkarze, jesteśmy czasem nieokrzesani, ale w gruncie rzeczy fajne z nas chłopaki.
     - Nie peszę się - zapewniła Lena. - Wcale.
     - To fajnie - Artur uśmiechnął się uwodzicielsko. - Jakbyś miała jakiś problem, to wiesz.. do mnie jak w dym.
     - Nie mam problemów - odparła Lena ozięble. - Żadnych.
 Rozwijający sieć swego uroku Arczi nie wiedział, że jest obserwowany z drugiego brzegu przez Łukasza Piszczka.
     Piszczu był wkurwiony. Jakim prawem ten bałwan przystawia się do Leny? Żony nie ma? Nie mówiąc o tym, że dziewczyna najwyraźniej wcale nie była zadowolona z jego podrywczych wysiłków.
 Cymbał.
 Palant.
 Tknięty nagłym natchnieniem Łukasz pogalopował na drugą stronę basenu i klepnął Boruca z rozmachem w ramię, przerywając w pół jego perorę na temat wina.
     - Arczi, rusz dupsko! - rzekł, udając zaaferowanie. - Treneiro cię szuka, jak się zaraz u niego nie zameldujesz to masz przesrane!
     - O co mu chodzi? - Boruc podnosił się z leżaka wyjątkowo niechętnie.
     - Nie mam pojęcia - Piszczu rozłożył ręce, przywołujac na twarz wyraz niewinności. - No zasuwaj!
 Kiedy Arczi zniknął z pola widzenia, Lena, z wielkim westchnieniem ulgi, zwróciła się do Łukasza.
     - Dzięki! Nie chcę źle się wyrażać o twoich kolegach, ale ten przykleił się do mnie jak używana guma do żucia.
     - Cały Arczi - uśmiechnął się Piszczu.
     - Tata naprawdę go szukał? - zainteresowała się Lena.
     - Nie, dlatego zwijajmy się stąd - zarządził Łukasz. - Znam taki fajny kącik tutaj, w ogrodach... Przeszłabyś się ze mną?
     - Bardzo chętnie - odparła, i uśmiechnęła się tak, że serce Piszcza wywinęło kozła.

__________________________________________________
Witajcie! 
Lądujemy z trójeczką! Mamy nadzieję że docenicie naszą szybkość. 
Życzymy miłego czytania. 
                                                    Fiolka&Martina :)



czwartek, 12 maja 2016

Rozdział II - Stary ja mam poważny problem!



    Na pierwszy dzień trenerzy zaplanowali tylko lekki, wieczorny rozruch. Jako że dochodziła dopiero piętnasta, część reprezentantów udała się na popołudniową drzemkę a ci mniej zmęczeni na zwiedzanie okolicy. Partnerki z dziećmi zajęły sporej wielkości krytą pływalnię oraz spa.
    Wasyl z Kubą i Piszczem udali się na spacer po okolicy zganiając po drodze Tytka, Fabiana i Kamila Glika, którzy snuli się bez celu przed wejściem do hotelu.
    Zgoła inne plany miał Krycha, przyzwyczajony do hiszpańskiego modelu dnia udał się na ostatnie piętro hotelu by uskutecznić poobiednią siestę. Wsiadłszy do windy pogrążył się we własnych myślach, nie zauważając że na pierwszym piętrze gdzie znajdowała się hotelowa restauracja winda nagle się zatrzymała. Lekkie tąpnięcie sprowadziło go "na ziemię" a chwilę później drzwi windy rozwarły się niczym biblijne Morze Czerwone pod wpływem mocy Mojżesza, ukazując w nich tajemniczą postać.
Był nim średniej wielkości facecik w dwa rozmiary za dużej bluzie z wielkim napisem Asseco Resovia(chociaż na zewnątrz było około 25 stopni celsjusza), czerwonej czapce Reprezentacji Polski i ciemnych raybanach nasadzonych na czubek nosa.
    - Na które pan jedzie?- odezwał się Grzesiek.
Chłopaczek nie odezwał się ani słowa wciskając na panelu guzik przedostatniego piętra.
    W nozdrza Krychowiaka uderzył niespodziewanie egzotyczny,  nieznajomy mu dotąd zapach, od którego aż zawirowało mu w głowie. Dolna część ciała zadrgała niespodzianie jak instrument muśnięty palcami wprawnego muzyka.
    Przerażony pomocnik gwałtownie odsunął się od źródła zapachu, wciskając pośpiesznie guzik stop i opuszczając windę jakby gonił go sam Belzebub. Resztę drogi do pokoju pokonał sprintem zatrzymując się gwałtownie przed samymi drzwiami, niemalże w nie wpadając. Machnął kartą magnetyczną przez czytnik nad klamką i wpadł do środka zatrzaskując za sobą drzwi.
    - Święty Jezu na bananie! - otarł oszronione od potu czoło. - Jak to możliwe? Dlaczego ja?!- niemalże załkał.
    Myśl, że przed samym Euro ujawniły się w nim skłonności o których nigdy by siebie nie podejrzewał, napawała go lękiem. Ba, był kompletnie przerażony. Jakim sposobem to się stało? Przecież z Celią żyło im się całkiem dobrze. Nigdy nie miał najmniejszych problemów żeby jego wysunięty napastnik wkroczył w jej pole karne. Teraz też nie było problemów, sęk w tym że zrobił to przy facecie.
    Potrzeba snu zniknęła jak ręką odjął. Zamiast do łóżka Grzegorz poszedł do łazienki i kilkukrotnie przemył twarz zimną wodą.
Tymczasem domniemany facet pomaszerował do pokoju, znajdującego się nieopodal kwatery samego trenera. Z rozmachem zatrzasnął za sobą drzwi, co sprawiło, że zgrabna szatynka, rozpakowująca właśnie leżącą na jednym z dwóch łóżek walizkę, podskoczyła, jakby ją kto znienacka ukłuł w siedzenie.
    - Oj, sorry - rzekła przyczyna zgryzot Krychowiaka, zdejmując ciemne okulary i demonstrując jasne oczy w oprawie długich, czarnych rzęs.
    - Sorry, sorry, prawie zawału dostałam - rzekła szatynka, nieco kwaśno. - Zośka, czy ty musisz wszystko z takim rozmachem robić?
    - Niechcący mi wyszło - wyjaśniła zwięźle Zofia Nawałka, bratanica trenera. Zdjęła z głowy czapkę i rzuciła się na posłanie. - Ty, słuchaj, czy piłka szkodzi na mózg?
Lena Nawałka, córka Adama, zastanowiła się przez chwilę.
    - Trochę - stwierdziła. - Ale na ogół nieszkodliwie. A co?
    - A bo jechałam windą z jednym piłkarzem i zachowywał się jak wariat - Zośka patrzyła w sufit, jakby nieco zadumana. - Nagle wytrzeszczył oczy, a potem uciekł z tej windy w popłochu.
    - Pokazywałaś mu jakieś robaczki? - zainteresowała się Lena.
    - Po pierwsze nie robaczki, tylko owady - poprawiła Zośka. - Po drugie nie, nie pokazywałam, zwyczajnie stałam.
Nagle Lena się zaniepokoiła.
    - Ty, a może on jakiejś niedyspozycji żołądkowej dostał? - zapytała. - Wiesz który to był?
    - Krychowiak - odparła Zośka.
    - Dobra, powiem ojcu przy okazji - zadecydowała Lena.

    Tymczasem Krychę dręczyła potrzeba podzielenia się przeżytym wstrząsem, jeśli nie wręcz wypłakania się w przyjacielskie ramię. Postanowił zatem zwierzyć się Wasylowi, wiedząc, że od niego zawsze można oczekiwać wsparcia. Wyczekał zatem chwili gdy Marcin i reszta spacerowiczów wrócili do hotelu, po czym odciągnął Wasilewskiego na stronę.
    - Musimy pogadać! - wysyczał konspiracyjnie, prowadząc go w najdalszy kraniec trawnika.
    - Wal, Krysiu - rzekł Marcin uprzejmie.
    - Stary ja mam poważny problem! -  zwierzył się blady jak ściana Krychowiak.
    - Nie masz się w co ubrać?- zapytał złośliwie mistrz Anglii, sięgając jednocześnie po butelkę wody mineralnej, z którą się nigdy nie rozstawał.
    - Gorzej! Staje mi przy facecie!- jęknął dramatycznie pomocnik Sevilli.
Marcin, który w życiu już wiele przeżył, w tym momencie był tak wstrząśnięty, że nieomal prychnął na Krychę wodą. Powstrzymało go tylko wspomnienie wypadków z obiadu.
    - Pojebało cię?! Masz dziewczynę! Uprawiacie seks?
    - No oczywiście że uprawiamy, ale jechałem w windzie koło tego drobnego bratanka Nawałki i jak poczułem jego zapach to parasol zaczął mi się podnosić.
    - Debilu to dziewczyna! Czy ty nie rozróżniasz figury babki od faceta? No ale pewnie jak któraś nie ma wywalonego bufetu jak ta twoja Celina to nie zauważasz.
    - Dziewczyna? - w głosie Grzesia dźwięczała ulga nadziemska. - Jesteś pewien?
    - Najzupełniej - odparł Marcin.
    - Życie mi ratujesz! - jęknął Krycha i rzucił się, próbując ucałować Wasyla w oba obrośnięte policzki.
    - A idźże, świrze jeden! - zarżał Marcin, odpychając go. - Ludzie się gapią!

    Trener Adam Nawałka w środowisku zwany również Fakenem siedział na tarasie hotelowym patrząc na wyzłocone w  słońcu góry Sanocko- Turczańskie. Dzień powoli chylił się ku końcowi a on myślał intensywnie nad zbliżającym się euro, lekkimi urazami z którymi przyjechali reprezentanci grający w niedawno zakończonych ligach i wszystkim tym co zaprząta głowę trenera.
    Korzystając z tego że nikt go nie obserwuje wlał do szklanki z sokiem pomarańczowym trochę wódki z ukrytej w spodniach treningowych piersiówki. Zazwyczaj nie pił zbyt dużo, ale dzisiaj był jeden z tych dni kiedy dorosły facet musi się napić. Nie chciał jednak robić tego ostentacyjnie, musiał bowiem dawać przykład reprezentantom a wiedział że w kadrze są jednostki skłonne do nadużywania napojów wyskokowych.
    Adam pociągnął łyk drinka rozkładając się wygodniej w leżaku i chwile moszcząc w poszukiwaniu idealnej pozycji.
Nie zauważył jednak że na poduszeczce wyścielającej leżak przysiadł trzmiel. Zezłoszczony owad widzący w trenrze napastnika wleciał w nogawkę krótkich spodenek trenera żądląc go wprost w prącie.
    Nawałka czując ostry, przeszywający ból na najwrażliwszej części ciała ryknął na całe gardło wypuszczając szklankę z podrasowanym sokiem. Szkło roztrzaskało się na tysiące kawałeczków a płyn ściekał po dębowych panelach, którym był wyłożony taras widokowy.
    - Kaaaaaaśka! - zaryczał Nawałka do idącej od strony hotelu zaaferowanej małżonki. - Kaaaaśka ratuj! Wezwij pogotowie!- zaświszczał siny z bólu.
    - Co się stało?- zapytała szatynka z modnie przystrzyżonymi na boba włosami. - Adaś czemu kulejesz?!
     - Ka...kaaaaśka! Umieram! Coś mnie użądliło! - charknął.
    - Gdzie? W szyję? Połknąłeś? - przerażona nie na żarty zaczęła szukać w kieszeni telefonu komórkowego.
    - W ppppp...pppppp...- dukał zlany potem trener.
    - W pośladek? - chciała wiedzieć jego małżonka.
    - W peeenisa! - zaryczał na całe gardło a jego głos wibrował w powietrzu.
Katarzyna Nawałka z wrażenia wypuściła telefon na podłogę. Tylna pokrywka aparatu odpadła z brzękiem, bateria wyskoczyła i pojechała po podłodze jak hokejowy krążek, karta sim zaś poleciała w kierunku najzupełniej niewiadomym.
    - Pomocy... - pisnął Nawałka.
Żona spojrzała na jego zlane potem, fioletowe z bólu oblicze, na szczątki telefonu i pobiegła szukać ratunku.
Nie ubiegła zbyt daleko, gdy wpakowała się z impetem na męską, twarda od mięśni pierś. Uniosła głowę i ujrzała nad sobą zatroskane, błękitne oczy Łukasza Piszczka.
    - Pani Katarzyno,  co się stało? - zapytał obrońca.
    - Adaś, trzeba go zawieźć do szpitala! - wyrzuciła z siebie pani Nawałka.
    - Zawał?! - przeraził się Piszczu.
    - Nie, coś go użądliło w... - Katarzyna zawahała się. - W bardzo czułą część ciała!
Piszczu dalej nie wnikał, tylko popędził za małżonką trenera, która sokolim okiem wypatrzyła w czeluściach hallu własną córkę.
    - Lena! Lenko! Chodź, tata potrzebuje pomocy! - zawołała.
W innym momencie Łukasz pewnie skamieniałby z wrażenia, widząc swoje bóstwo, biegnące ku nim z rozwianym włosem, tym razem jednak nie było na to czasu. Pobiegli wszyscy czym prędzej na taras, gdzie pomocy oczekiwał trener.
    Obecność bóstwa wykrzesała u Piszcza niemal nadludzkie siły, dzięki czemu w zasadzie w pojedynkę zataszczył Nawałkę do swojego samochodu. Obok Adama usiadła zatroskana Katarzyna,  miejsce zaś na przednim fotelu zajęła Lena.
    Piszczu wystartował niczym Robert Kubica na torze w Le Mans i wciskając gaz do dechy popędził do najbliższego szpitala, znajdującego się niemal 30 km dalej, w Ustrzykach Dolnych. Szczęśliwie po drodze nie stał żaden policyjny wóz, inaczej niechybnie wybuchłby ogólnopolski skandal, związany z nie przestrzeganiem przepisów ruchu drogowego przez reprezentanta Polski.
     - Tato, co ci jest? - dopytywała się przerażona Lena.
    - Użą... dlenie - stęknął Nawałka.
    - O matko boska, gdzie?
    - Nie pytaj, dziecko - odparła stanowczo Katarzyna. - Tatuś potrzebuje spokoju. Panie Łukaszu, daleko jeszcze?
     - Już widać Ustrzyki - odparł Łukasz, cisnąc gaz na ile to było możliwe na krętej, bieszczadzkiej trasie.
     Trener Nawałka w asyście Łukasza, swojej żony i córki został odtransportowany na SOR, ustrzyckiego szpitala.
Na salę segregacji została wpuszczona tylko małżonka poszkodowanego przez trzmiela, Lena musiała poczekać z Łukaszem za drzwiami.
     - Z tego wszystkiego się nie przedstawiłam. - odpowiedziała po chwili niezręcznej ciszy. - Lena jestem. - wyciągnęła dłoń w stronę Łukasza.
Piszczu ujął ją z namaszczeniem a przy dotknięciu poczuł w całym ciele cudowne wibracje. Jakby się czegoś nawdychał i teraz było mu wyjątkowo błogo. Współczuł serdecznie trenerowi, ale przez jego niefortunny wypadek mógł porozmawiać z jego córką.
     - Łukasz. Dla znajomych Piszczu. - odpowiedział uśmiechając się pełną klawiaturą białych zębów.
    - Piszczu i Kuba niezawodny duet. - odpowiedziała Nawałkówna. - Lubiłam was oglądać za czasów tria z BVB, ale ten cały Tuchel wyekspediował Błaszcza do Florencji.
     - Naprawdę?- zapytał z uniesieniem.
    - Co naprawdę? Nie zauważyłeś braku przyjaciela w Dortmundzie?- zapytała kpiąco.
Piszczek zorientowawszy się że jego pytanie zabrzmiało idiotycznie czym prędzej pośpieszył z wyjaśnieniami.
    - Chciałem zapytać czy naprawdę śledziłaś nasze występy?
Błękitno-zielone oczy spojrzały nań a na ustach bogini pojawił się szeroki uśmiech.
    - Wiesz ja jestem ze sportowej rodziny. Ojciec nie miał wymarzonego syna więc musiałam z nim oglądać i grać w piłkę. Jestem nawet odpowiedzialna za powołania! Mam taką listę najbardziej urodziwych. - zaśmiała się.
    - To jakim cudem jest na niej Peszkin? - zapytał ubawiony.
Lena pochyliła się w stronę Łukasza.
    - Mam słabość do wampirów. - rzekła konspiracyjnym szeptem.

    Tymczasem w Arłamowie oddający się popołudniowemu wypoczynkowi panowie zastanawiali się poważnie, cóż to się stało trenerowi. Wśród zebranej w ogrodzie gromadki pogłoski krążyły rozmaite, od zawału, przez nagłe zasłabnięcie wywołane egzotyczną chorobą, po złamanie prącia, za którą to opcją opowiedział się Pazdan.
    - Sam słyszałem jak jego żona mówiła w hallu! - zaklinał się przy tym.
    - Ej, wsadzą mu teraz ptaszka w gips? - zaciekawił się Peszko. - To jak on będzie chodził? Z temblakiem?
Przez chwilę wszyscy milczeli, ogłuszeni wizją. Pierwszy wrócił do przytomności Kamil Glik.
    - Peszkin, ale z ciebie idiota - sarknął. - Fiuta w gips się nie pakuje! Michał - zwrócił się teraz do Pazdana. - Jak ty to mogłeś słyszeć, skoro rżnąłeś z Jodłą w Fifę, kiedy trener wyjechał?
    - E... A może masz rację - zgodził się potulnie Michał.
    Rada w radę Kuba zadzwonił do Piszcza i otrzymał od niego relację z pierwszej ręki. Bardzo starając się nie śmiać zrelacjonował zaaferowanej gromadce z ogrodu smutne przypadki trenera, po czym pomaszerował do swoich kobiet, które właśnie wybierały się na basen, bo mimo popołudniowej pory słońce przypiekało aż miło.
    Panny Błaszczykowskie rzecz jasna udały się nad basen dziecięcy, tymczasem na leżaku nad brzegiem basenu dla dorosłych smażył się zadowolony Krycha. Gnębiący go problem okazał się nie istnieć, życie było piękne, a Celia przysłała uroczego esemeska, ze zdjęciem w najnowszym outficie.
    Błogość przerwał gwałtowny plusk, oznajmiający, że ktoś skoczył do wody. Krycha niechętnie otworzył jedno oko. Jakaś kobieta pływała w basenie pięknym kraulem. Zrobiła kilka długości basenu, podpłynęła do końca bliższego Grzegorzowi i wspięła się na drabinkę.
To była ona, ta sama osoba, którą wziął w windzie za chłopaka. Wiedział to, bo lekki wietrzyk przyniósł jego nozdrzom ten sam egzotyczny zapach. Tym razem jednak bratanica Nawałki nie miała na sobie obszernej bluzy, lecz czarny sportowy kostium kąpielowy, uwydatniający krągłości i podkreślający smukłości. Wszystkie na właściwym miejscu i było to ciało tak niezaprzeczalnie kobiece, że Grześ zagapił się niczym cielę w malowane wrota.
    Ze stuporu wyrwał go nader charakterystyczny chichot, a zaraz potem jęk sprężyn sąsiedniego leżaka, uginających się pod niespełna dziewięćdziesięcioma kilogramami Wasylowego cielska.
    - Grzechu - rzekł stoper, ubawiony. - Weź no się przyokryj, zanim laska zobaczy, że jej salutujesz.
Podążając za kierunkiem wskazanym przez palec Marcina, Krycha spojrzał na front swych kąpielówek i z niejaką zgrozą ujrzał, że uformował się tam sporych rozmiarów namiot. Czym prędzej przykrył go ręcznikiem, ciesząc się w duchu, że nie ma tu Celii.


_______________________________________________________________
Witajcie! 
Z szybkością światła przybywamy do Was z drugim rozdziałem naszego eurowego opka! 
Dziękujemy za przemiłe i bardzo motywujące komentarze pod pierwszym rozdziałem. Dałyście nam porządnego kopa do dalszego działania i heheszków z naszych orłów. Dzisiejszy odcinek bezapelacyjnie należy do Fakena tzn Adama Nawałki, gdyż, ponieważ aczkolwiek Martina jest zła za niepowołanie Wasylka, nawet jako dobrego ducha naszej reprezentacji. No powiedzcie, czyż z nim nie byłoby tak samo jak w opowiadaniu? ^^ 
Kończąc ten przydługi wpis prezentuję Wam zdjęcie naczelnego Nosferatu naszej reprezentacji.  Liczymy na opinie o rozdziale! Pozdrawiamy serdecznie
                                                               Fiolka&Martina :)





sobota, 7 maja 2016

Rozdział I - A ta orkiestra dęta to aby bezglutenowa?


    Promienie słoneczne wyłaniające się zza ciężkiej, burzowej chmury oświetlały świeżo wyasfaltowaną drogę, prowadzącą do miejsca ostatniego zgrupowania reprezentacji przed wylotem do Francji.
Podmuchy porywistego wiatru przynosiły zapach bzu i kwiecia owocowego z pobliskich sadów. Kierowca najnowszego modelu audi spojrzał na torbę leżącą na fotelu pasażera  wypchaną po brzegi strojami treningowymi.
    Znowu jest w reprezentacji. Dziwne uczucie, właściwie powinien zamknąć już rozdział występów z kadrą, nie mniej jednak nie potrafił porzucić kolegów w obliczu niechybnej katastrofy w jaką wpędził ich Bartosz Salamon.
    Dwa dni przed zgrupowaniem spadł z motoru łamiąc sobie nadgarstek, przez co on- Wasyl w ostatniej chwili wskoczył do reprezentacji niespodziewanie niczym Joker z talii kart.
Podczas gdy Marcin oswajał się z myślą że za parę chwil znów będzie częścią reprezentacji, Łukasz Piszczek stał w foyer hotelu Arłamów z oczami niczym pięciozłotówki i uchylonymi z wrażenia ustami. Przed momentem ujrzał kogoś o kim rozmyślał przez ostatnie osiem lat, kto spędzał mu sen z powiek każdej minionej w ciągu tych lat nocy.
    W piękne późnowiosenne popołudnie osiem lat temu był w Krakowie, zaproszony na imprezę przez Błaszcza, grającego wtedy w barwach Wisły. Pamiętał to jak dziś, szedł wtedy przez Planty, pachnące ozonem, po burzy, która właśnie przeszła, promienie słoneczne cedziły się przez zielone sklepienie liści, a z przeciwka szło zjawisko. Zjawisko było płci żeńskiej, odziane w zwiewną sukienkę, której koloru Piszczu nie przypomniałby sobie nawet na torturach, znakomicie za to pamiętał wyłaniające się spod niej smukłe nogi. Pamiętał także połyskujące złotem loki, opadające kaskadą na białe ramiona. Pamiętał także delikatne dłonie o długich palcach, które trzymały kiść świeżego bzu, długie rzęsy i usta, czerwone jak czerwcowe poziomki. Pamiętał drobinki kurzu, tańczące w słońcu wokół jej głowy, pamiętał jej wdzięk i zadumę w której była pogrążona, do tego stopnia, że nawet go nie zauważyła. Tak mogłaby wyglądać tolkienowska Arwen Undomiel.
    Przeszła obok, po czym zniknęła na zawsze z jego życia, a przynajmniej tak myślał, aż do dziś. Bo dziś, wysiadając z samochodu na arłamowskim parkingu, ujrzał zjawisko po raz drugi. Zamiast bzu tym razem niosła elegancką torebkę, ale szła z tym samym wdziękiem. I wciąż była tak samo piękna.
    A on z wrażenia zamarł, jak ostatni kretyn, pozwalając Arwenie odejść. Dopiero gdy znikła we wnętrzu hotelu zdołał oderwać nogi od asfaltu, a wtedy nie pozostało mu nic innego, jak tylko pozbierać swoje toboły i pójść się zameldować w recepcji. Uczyniwszy to na nowo poddał się zadumie, zamarłszy na środku foyer z walizką w dłoni.
    - Sie ma, Piszczuś! - Wasyl klepnął go w plecy z taką siłą, że Łukasz nieomal zaparkował głową w stojącej nieopodal palmie doniczkowej. - Coś się tak zawiesił?
    - A, cześć byku - odparł Piszczu, odzyskawszy równowagę.- Zamyśliłem się jakoś. O zjawiskach.
    - Atmosferycznych? - Marcin wyszczerzył białe zębiska w szerokim uśmiechu.
    - Niezupełnie - mruknął Łukasz, po czym zmienił temat. - Reszta już jest?
    - Widziałem tylko Fakena z córką - odparł stoper.
    - Z córką?- zdziwił się Piszczek. 
    - Przechodzili przed chwilą obok ciebie, ale ty wolałeś rozmyślać o zjawiskach. - zarżał Wasyl. 
Zanim Łukasz zdążył odpowiedzieć coś konstruktywnego w polu widzenia pojawili się kolejni reprezentanci. Jako pierwszy za drzwiami foyer pojawił się Kuba Błaszczykowski w towarzystwie swojej uroczej małżonki oraz dwóch córek pięcioletniej Oliwki i dwuletniej Leny. 
Ujrzawszy kupli Błaszczu wypruł do przodu ginąć w niedźwiedzim uścisku Wasyla. 
    - Kubulek i jego piękne dziewczyny. - wujaszek Wasyl uściskawszy przyjaciela począł obcałowywać kobiety jego życia. 
Na horyzoncie pojawił się również Krychowiak targając za sobą dwie walizki z logiem Louis Vuittona oraz pękątą torbą podróżną od Chanel. 
    - Krycha i jego koko szanel...- zaświszczał Kuba. - Gdzie jest Celina? 
    - Celia jest w Nicei z koleżankami. - odpowiedział objuczony Krycha. - Mają jakąś sesję na instagrama. 
    - Nie żeń się. - wymsknęło się szczeremu jak zawsze Wasilewskiemu. 
    - Niby czemu?- zapytał pomocnik Sevilli. - Celia to dobra dziewczyna, zna się na modzie. 
   - Ma fajne bufo...- zaczął Kuba, jednakże zobaczywszy morderczy wzrok swojej małżonki zmienił zamiar. - Walory, Celia ma fajne walory. 
Agata pokręciła głową z politowaniem. 
    - Duchowe! - Wasyl niemal kwiczał z uciechy.
- Wasyyyyl! - Groszu machał od progu rękami. - Przygotowałem całą plejlistę! Rozkręcamy imprę?
    - Przeeez twe oczy, twe oczy zieloooone oszalałeeeeem! - zawył Marcin w odpowiedzi. - Gwiaaaazdy chybaaaa twym oczom oddałyyy cały blaaaaask!
Piszczu, któremu znowu przypomniało się zjawisko, westchnął potężnie, tymczasem Oliwka zatkała rękami uszy, po czym tupnęła nóżką.
    - Wujek, psestań! - zażądała. - Wystrasys wsyskie wilki z Biescadów!
Wasilewski urwał w pół dźwięku. Zebrani spojrzeli na córkę Kuby, po czym ryknęli zgodnym i nader gromkim śmiechem.
    Nie przebrzmiał on jeszcze do końca, gdy drzwi frontowe hotelu otworzyły się na całą szerokość, po czym do foyer wkroczyli państwo Lewandowscy, zachowujący się tak, jakby nieustannie otaczał ich niewidzialny, wiwatujący tłum.
    - O żeż - mruknął Krychowiak. - gwiazdy przybyły.
    - Powitajmy ich chlebem, solą i orkiestrą dętą - prychnął Łukasz.
    - No co ty, Piszczu, takimi szkodliwymi paskudztwami? - oburzył się fałszywie Wasyl. - Burakami i nasionami chia!
    - Kulkami mocy! - rzekł Kuba, wznosząc palec ku górze.
    - A ta orkiestra dęta to aby bezglutenowa? - poinformował się Grosik.
Tymczasem Lewandowscy zameldowali się, po czym przepłynęli obok tkwiącej na środku foyer grupy, pozdrawiając ich skinieniem głowy, w pełni godnym angielskiej królowej.
    - Uuuuu - mruknąl Kuba, gdy Lewy z małżonką zapakował się do windy. - Pełna sodówa, panowie.
    - A chu... - Wasyl spojrzał na córki Błaszcza i ugryzł się w język. - A chusteczka z nimi.
    - Haftowana? - chciała wiedzieć Oliwia.
    - Tak, i ma cztery rogi - odparł Marcin z pełną powagą. - Walcujmy się do pokojów i na obiad, podobno pichcą coś pysznego!
    Na powitalny obiad podano pierogi z najprawdziwszymi bieszczadzkimi jagodami i gęstą kwaśną śmietaną. Większość piłkarzy pożerała  przysmak z prawdziwym zapałem, z wyjątkiem Lewego i jego żony, którzy pierogami wzgardzili, na rzecz tajemniczej sałatki, przygotowanej rzecz jasna przez Annę, która w tym celu wtargnęła do hotelowej kuchni, przyprawiając jej szefa o zawał.
    Siedzący obok Lewandowskich Wasyl tylko uniósł brew na widok zawartości ich talerzy, po czym przysunął sobie talerz i zaczął metodycznie anihilować sporą porcyjkę pierogów. Lewej usteczka się nie zamykały, gadała a to do Roberta, a to do Peszkina i jego ślubnej, wreszcie ni z gruszki ni z pietruszki zwróciła się do Marcina.
    - Wasyl, ty powinieneś pić mniej piwa! Chmiel źle wpływa na krążenie, o słodzie nie mówiąc, jak odstawisz to piwsko, na pewno będziesz miał dłuższe i mocniejsze erekcje!
    Ponieważ wygłosiła tę światłą uwagę pełną piersią, w jadalni zapadła kompletna cisza. Wasyl tymczasem z wrażenia zakrztusił się pierogiem. Kaszlnął, charknął, a wreszcie prychnął, przemalowując w niebieskie groszki siedzących naprzeciw Tytka i Jędzę. Znajdujący się po jego lewicy Glik uczynnie wyrżnął go w plecy, przywracając mu oddech.
    - Aneczko - rzekł Wasyl z zabójczą słodyczą, jednocześnie podając serwetki poszkodowanym. - Weź ty się może zajmij erekcją Roberta, dobrze?
Lubująca się w bezglutenowej, wegańskiej żywności Lewandowska wzruszyła ramionami.
    - Ja ci tylko radę daję - odparła. - Zobaczysz, zaraz ci się życie seksualne poprawi!
Wasyl spurpurowiał.
    - Mojemu życiu seksualnemu nic konkretnie nie dolega! - odparł z całą stanowczością.

_________________________________________________________
Witajcie! 
Ponieważ Euro zbliża się wielkimi krokami, postanowiłyśmy z tej okazji, wystartować z piłkarskim opowiadaniem. Porzuciłyśmy piłkarzy na rzecz siatkarzy ponad dwa lata temu, ale postanowiłyśmy wrócić do nich przy okazji turnieju we Francji. Odezwijcie się jeśli nadal z nami jesteście i oceńcie jak Wam się podoba. 
Miłego czytania! 
                                                                          Fiolka&Martina :)