poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział III - Jej oczy są niebieskie jak wody Gwadalkiwiru"


    Treningi ruszyły pełną parą. Wprawdzie Nawałka przez kilka dni chodził niczym kowboj w samo południe, kołysząc się na szeroko rozstawionych nogach, nie powstrzymało go to jednak od wykonywania obowiązków zawodowych. Zanim jednak gdziekolwiek usiadł, sprawdzał dokładnie siedzisko, ku uciesze reprezentantów.
 Skoro zaś ruszyły treningi, należało zadbać o właściwą regenerację naszych Orłów, w ruch poszła zatem komora kriogeniczna. Po wstępnej aklimatyzacji do zionącego chłodem i wypełnionego mgłą kwadratowego pudła wchodziło po czterech zawodników, spędzało tam chwilę i wyskakiwało z powrotem do ciepłego świata.
     Do komory weszli właśnie Kapi, Karol Linetty, Jodła i Pazdan, w cieplejszej zaś poczekalni, gdzie było tylko minus sześćdziesiąt stopni, dreptała w miejscu liczna grupka oczekujących. odzianych dość oryginalnie, bo w gatki, skarpety i rękawiczki.
     - Ta córka trenera to niezła dupa jest - mruknął Boruc do truchtającego nieopodal Wasyla.
 Piszczu spojrzał na Arcziego wzrokiem dosyć nieprzyjemnym, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ubiegł go złośliwy jak zwykle Szczęsny.
     - Twoja opona ją na pewno rozgrzeje do czerwoności - rzekł Wojtuś mianowicie.
 Artur spojrzał na swój brzuch, na którym istotnie podrygiwał dość spory wałek tłuszczu, po czym przeniósł wzrok na Wojtka.
     - Lepsza opona, niż taki zakazany ryj jak twój - odciął się.
     - Chłopaki, chill out! - zarządził stanowczo Wasyl. - Nie podgrzewajcie atmosfery!
 Eksplozja śmiechów i śmieszków, jaką wywołała jego wypowiedź, rozładowała chwilowo napięcie.
 Drzwi wejściowe do kriopoczekalni otwarły się i nowa czwórka facetów w gaciach wtoczyła się do środka.
     - Wasyl, no co ty, do kriokomory w swetrze? - zakpił Milik, patrząc znacząco na bujnie owłosioną pierś stopera. - To się zdejmuje, chłopie!
 Płkarze znów zaczęli się śmiać. Nie śmiał się jedynie Robert, zachowujący minę lorda i Peszko, który od dobrej chwili zachowywał się dziwnie nerwowo.
     Z kriokomory wysypał się poprzedni turnus, a zaczęła wchodzić następna zmiana. Tymczasem Peszkin zmieniał kolory twarzy z wprawą kameleona, na przemian blednąc i czerwieniejąc.
     - Ja... Bo ten... - zająknął się nagle. - Muszę wyjść! Przepuśćcie mnie!
 Zawodnicy rozstąpili się jak Morze Czerwone przed laską Mojżesza, on zaś pokracznie kaczkowatym krokiem wypadł z kriopoczekalni na zewnątrz.
    - Peszkin a coś ty taki siny? - zapytał Tomek Iwan.
    - Bo ten tego ten...mały mi przymarzł do Finlandii! - jęknął Sławomir całkowicie poważnie.
W pomieszczeniu nastała cisza, przerywana odgłosami tłumionego śmiechu.
    - Czy on właśnie powiedział że wsadził sobie w majty flaszkę wódki?- zapytał osłupiały dyrektor reprezentacji.
    - Obawiam się że to prawda. - odpowiedział całkiem poważnie Wasyl. - Lewy, weź kolegę do doktorka niech mu tę flaszkę jakoś odskrobie. - wyzłośliwił się Szczęsny.
    - Stul dziób. - warknął napastnik.
    - Piszczu, Błaszczu i Kamil, chodźcie jakoś go zaniesiemy. - Wasyl wydał komendę  a młodsi koledzy czym prędzej go posłuchali. Jakoś udało im się zatargać siniejącego i dygocącego z zimna Peszkina wprost na kozetkę w zaimprowizowanym gabinecie doktora Jaroszewskiego.
    - Wasyl, coście mi tu nanieśli?- zapytał lekarz oderwany od wstrząsającej powieści kryminalno- sensacyjnej.
    - Debil wsadził sobie w portki flaszkę wódy. - odpowiedział Piszczu.
    - Że co zrobił?!- zapytał Jaroszewski krztusząc się przegryzanym, orkiszowym ciasteczkiem.
    - Ja ja ja ja...- jąkał się płaczliwie Sławek. - Ja chciałem zmrozić ją troszkę na wieczór.
    - Przecież zabroniliśmy wam pić!- lekarz był na skraju załamania. - Rozum postradałeś?!
    - No przecież to nie moja wina. - kajał się Peszkin.
Doktor wykonał facepalma.
     - Jak w przedszkolu - jęknął. - Dobra, publika wyjść, Peszkin, spuszczaj gacie. I niech mi któryś ciepłej wody przyniesie!
     Trener Nawałka, poinformowany o przypadku Peszki, najpierw odruchowo zwarł nogi, potem skrzywił się z bólu, a potem poszedł w ślady doktora Jaroszewskiego. Kiedy zaś przestał facepalmować, a zawodnicy skończyli się chłodzić w kriokomorze, zwołał walną naradę.
     - Panowie, nie róbmy sobie jaj - rzekł do zgromadzonych zawodników. - Przed nami poważna impreza, a wy chlacie? Poważnie?
     - To tylko Sławek! - wyrwał się ktoś z młodszych.
 Na skroni Nawałki jęła pulsować żyła.
     - Jak którego złapię jeszcze z gorzałą, nieważne gdzie, w gaciach, czy w krwiobiegu, to wypierdolę na zbity pysk! - ryknął. - Chlać możecie na wakacjach, tu jest, faken, reprezentacja! Zrozumiano?
     - Tak panie trenerze - zawodnicy byli potulni jak baranki.

     Tymczasem Anna Lewandowska, korzystając z tego, że mąż był zajęty, ona zaś miała wolny czas, udała się pobiegać, korzystając z imponujących terenów zielonych wokół hotelu. Jak miała zaś w zwyczaju, zabrała ze sobą butelkę specjalnego napoju, własnej receptury, którego głównym składnikiem był sok z buraków.
     Przed opuszczeniem pokoju Anka przejrzała się w lustrze, doceniając swój nowiutki, biały i rzecz jasna markowy strój do biegania. Na trawniku przed hotelem wykonała ćwiczenia rozgrzewające i rozciągające, strzeliła sobie selfiaczka, którego z odpowiednim opisem zamieściła na instagramie, po czym ruszyła w trasę.
     Trasa wiodła między malowniczymi, starymi drzewami, głównie bukami, które dawały przyjemny cień. Anna biegła z przyjemnością, słuchając śpiewu ptaków i wyobrażając sobie małżonka w koszulce Realu Madryt. Ten Bayern był taki, doprawdy, plebejski. I te Oktoberfesty, piwsko lejące się strumieniami, wursty, sznycle, tony wieprzowiny i białego pieczywa z, O mój Boże!, glutenem. Okropność. W Hiszpanii byłoby inaczej, rozmarzyła się.
     Zatopiona w słodkich snach na jawie zatrzymała się, by się napić, zawsze bowiem dbała o należytą hydrację. Pociągnęła dwa łyki z butelki z dzióbkiem, gdy nad jej głową przeleciało coś, głośno bucząc. Miała zamiar zignorować to coś, ale wróciło, przelatując tuż nad jej głową.
     Odruchowo machnęła ręką, zapominając, że trzyma w niej odkręconą butelkę, której zawartość chlapie na jej strój, tymczasem buczący potwór wylądował na jej głowie.
 I zaplątał się we włosach.
 Anna wrzasnęła raz, potem drugi.
 Owad szarpnął się i zabuczał jeszcze głośniej niż poprzednio.
     Lewa zaczęła machać oburącz, usiłując opędzić się od potwora, bryzgając na wszystkie strony czerwoną cieczą z butelki, ale to nie pomagało. Ruszyła więc przed siebie z przeraźliwym wrzaskiem, opętana bez reszty panicznym strachem.
     - Ratunku! - wrzeszczała. - Na pooomooooooc! Napadł mnie! Ratuuunkuuu!
 Krzycząc i machając rękami wpadła między leżaki na trawniku, gdzie kilku piłkarzy łapało właśnie słoneczko, korzystając z chwili czasu wolnego, przydzielonego przez Fakena.
 Na widok Anny, całej w czerwonych plamach i nieprzytomnie wrzeszczącej, zerwali się na równe nogi.
     - Jezu, Anka, co się stało? - przerażony do głębi Grosik złapał Lewandowską za ramiona.
     - Nanananananapadł mnie - wyszczękała zębami.
     - Kto cię napadł?! - Krychowiak był gotów skuć mordę bandziorowi nawet zaraz. - Gdzie?
     - W le... lesie... - bełkotała Anna.
     - Chłopaki, ją trzeba do doktora! - wzburzył się Jędza. - Przecież ona jest cała we krwi!
     - No własnie, Ania, skąd ty krwawisz? - ocknął się Groszu. - Pokaż no się.
     - Jaka krew? - Anka odzyskała oddech. - Zwariowałeś? Nic mi nie jest...  Aaaaa! Znowu!
 Miotnęła się w uścisku Grosika i mało brakowało a uznano by, że to ona zwariowała, gdyby nie buczenie, rozlegające się z jej włosów.
     - Zabierzcie go! - wrzasnęła Lewa, machając rękami. - Zabierzcie to ode mnie! To on mnie napadł!
     - Nie ruszaj się - spokojny głos rozległ się znienacka.
 Była to Zośka, która fotografowała ciekawe okazy lokalnej entomofauny w pobliskich krzewach, z których wywabiły ją wrzaski Lewej. Teraz podeszła do Anny i z całym spokojem wyplątała jej z włosów dużego, trzycentymetrowego chrząszcza o imponująco długich czułkach.
     - Co to jest? - zapytał ciekawie Jędza.
     - Obrzydlistwo - oznajmiła stanowczo Anna.
     - Cerambyx scopolii - odparła Zośka, patrząc na chrząszcza maszerującego po jej ręce. - Kozioróg bukowiec.
     - On gryzie? - zapytał Krycha, czując się, nie wiedzieć czemu, jak idiota. - Albo żądli?
 Zośka spojrzała na niego. "Jej oczy są niebieskie jak wody Gwadalkiwiru" pomyślał Krycha, czując, ze mu miękko w dołku, a serce startuje do oszalałego galopu.
     - Chrząszcze nie żądlą - rzekła z lekkim pobłażaniem. - A ten także nie gryzie.
     - To dlaczego kazałaś mi się nie ruszać? - nastroszyła się Anna.
     - Bo nie chciałam, żebyś go uszkodziła.
 Lewa prychnęła gniewnie i chciała odejść, ale Jędza zatrzymał ją chwytając za rękę.
     - Chwilunia - rzekł kategorycznie. - Wpadasz tu, wyglądając jak ofiara teksańskiej masakry piła łańcuchową i mówisz, że nic ci nie jest? To co to jest, to  czerwone?
     - Napój - mruknęła niechętnie.
     - Sok z buraka! - skojarzył Grosik.
 Tymczasem Krychę pochłonęła bez reszty Zośka.
     - Skąd ty wiesz tyle o owadach? - zapytał, mając niejasne wrażenie, że wciąż brzmi jak kretyn.
     - Jestem entomologiem - odparła spokojnie. - A w ogóle to piszę pracę doktorską o kuzynie tego przystojniaka, koziorogu dęboszu.
 Pogładziła jednym palcem pokrywy skrzydeł chrząszcza.
     - Co z nim zrobisz? - indagował Grzesiek. - Nie nabijesz go chyba na szpilkę?
 Zośka popukała się palcem w czoło.
     - No co ty, posadzę na jakimś drzewie i wypuszczę.
     - A mogę iść z tobą?
     - Proszę cię bardzo.
Szli w stronę bukowego zagajnika a Grzesiek cały czas czuł się jak skończony melepeta. Zupełnie nie wiedział jak rozmawiać z tak wykształconą kobietą.
    - Co cię skłoniło do zostanie entomologiem?- zapytał po chwili ciszy.
Nie było to może pytanie z tych najbardziej inteligentnych, ale w końcu trzeba jakoś zacząć rozmowę.
    - Czy ja wiem. - zamyśliła się Zośka. - Właściwie od dziecka lubiłam dwie rzeczy sport i robale. - uśmiechnęła się łobuzersko.
    - A uprawiałaś coś? - zapytał.
    - Pomyśl jak mam na nazwisko.
    - No z tego co mi wiadomo to Nawałka. - odparł.
Zośka popatrzyła na niego jak na jeden ze swoich okazów.
    - Właśnie. Ale nie jestem chłopcem i raczej nie zrobiłabym międzynarodowej kariery. - powiedziawszy to odstawiła "zbójcę Anki Lewandowskiej" na bukowy liść w zagajniku.
    - Przecież w Polsce kobiety też grają w piłkę. Ot chociażby taka Ewa Pajor gra lepiej niż Peszkin i niejeden piłkarz w polskiej ekstraklasie.
    - Peszkin to ten od flaszki? Naprawdę dzwię się wujkowi po co go ciągnie, chyba ma na niego jakieś kwity.
    - Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości. - Krycha był wniebowzięty.
 Zapadła cisza. Grzesiek gorączkowo zbierał myśli, zastanawiając się co by tu powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotę. Niestety w głowie miał wyłącznie pustkę, przeplataną zachwytami nad Zośką.
     - Em, jak ci się podoba w Arłamowie? - wypalił wreszcie.
 Zośka nieomal prychnęła śmiechem. Maszerujący obok niej facet zachowywał się niczym spłoszony gimnazjalista.
     - Całkiem tu fajnie - odpowiedziała. - Chociaż nie przepadam za takimi molochami hotelowymi. Ale Bieszczady uwielbiam. Spędziłam tam mnóstwo czasu z plecakiem.
     - Z plecakiem? - powtórzył Krycha.
     - No. Z plecakiem.  Bardzo pożyteczny przedmiot - odparła Zośka z pełną powagą.
 Pierwszy raz od bardzo długiego czasu Grzegorz Krychowiak spłonął rumieńcem wstydu. Robił z siebie koncertowego debila! Lepiej było chyba zakończyć tę konwersację.

    Lena tymczasem zażywała relaksu w basenie. Nie była aż tak atletycznie nastawiona jak jej kuzynka, ale popływać lubiła. Zmęczywszy się nieco wyszła na brzeg i pomaszerowała w stronę leżaków, gdzie oczekiwał na nią ręcznik i książka oraz odzież wierzchnia).
 Osuszyła się nieco, podniosła książkę, "Piątą kobietę" Mankella, i leżącą pod nią komórkę. Gdy siadała, aparat wymknął jej się z wilgotnej dłoni i pojechał po płytkach, wprost pod nogi przechodzącego faceta.
     Typ złapał telefon z wielką zręcznością i refleksem, po czym posłał Lenie przeciągłe spojrzenie spod długich rzęs. W sposobie, w jaki jego błękitne oczy taksowały dziewczynę było coś zdecydowanie nieprzyjemnego.
     - Proszę - rzekł Artur Boruc. - To chyba twoje?
     - Tak, dzięki - odparła Lena dość chłodno, a odebrawszy aparat natychmiast zasłoniła się Mankellem.
 Arcziego to jednak bynajmniej nie zrażało. Bez żadnego skrępowania usiadł na leżaku obok, wyciągając przed siebie długie nogi.
     - Jesteś córką Fake... to znaczy trenera Nawałki, prawda? - rzekł.
     - Owszem - odparła Nawałkówna zza książki.
     - Pierwszy raz na zgrupowaniu? - drążył Artur.
     - Pierwszy - Lena starała się brzmieć możliwie lodowato.
 - Mam nadzieję, że nie peszysz się szalejącym dookoła testosteronem? - zaśmiał się. - My, piłkarze, jesteśmy czasem nieokrzesani, ale w gruncie rzeczy fajne z nas chłopaki.
     - Nie peszę się - zapewniła Lena. - Wcale.
     - To fajnie - Artur uśmiechnął się uwodzicielsko. - Jakbyś miała jakiś problem, to wiesz.. do mnie jak w dym.
     - Nie mam problemów - odparła Lena ozięble. - Żadnych.
 Rozwijający sieć swego uroku Arczi nie wiedział, że jest obserwowany z drugiego brzegu przez Łukasza Piszczka.
     Piszczu był wkurwiony. Jakim prawem ten bałwan przystawia się do Leny? Żony nie ma? Nie mówiąc o tym, że dziewczyna najwyraźniej wcale nie była zadowolona z jego podrywczych wysiłków.
 Cymbał.
 Palant.
 Tknięty nagłym natchnieniem Łukasz pogalopował na drugą stronę basenu i klepnął Boruca z rozmachem w ramię, przerywając w pół jego perorę na temat wina.
     - Arczi, rusz dupsko! - rzekł, udając zaaferowanie. - Treneiro cię szuka, jak się zaraz u niego nie zameldujesz to masz przesrane!
     - O co mu chodzi? - Boruc podnosił się z leżaka wyjątkowo niechętnie.
     - Nie mam pojęcia - Piszczu rozłożył ręce, przywołujac na twarz wyraz niewinności. - No zasuwaj!
 Kiedy Arczi zniknął z pola widzenia, Lena, z wielkim westchnieniem ulgi, zwróciła się do Łukasza.
     - Dzięki! Nie chcę źle się wyrażać o twoich kolegach, ale ten przykleił się do mnie jak używana guma do żucia.
     - Cały Arczi - uśmiechnął się Piszczu.
     - Tata naprawdę go szukał? - zainteresowała się Lena.
     - Nie, dlatego zwijajmy się stąd - zarządził Łukasz. - Znam taki fajny kącik tutaj, w ogrodach... Przeszłabyś się ze mną?
     - Bardzo chętnie - odparła, i uśmiechnęła się tak, że serce Piszcza wywinęło kozła.

__________________________________________________
Witajcie! 
Lądujemy z trójeczką! Mamy nadzieję że docenicie naszą szybkość. 
Życzymy miłego czytania. 
                                                    Fiolka&Martina :)



10 komentarzy:

  1. Do tej pory nie czytałam blogów związanych z piłką nożną, ale ten jak najbardziej mnie do tego zachęcił, dziękuję!!��

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Peszkin XD

    Wyobrażam sobie wrzeszczącą Lewą całą we "krwi" myślałabym że gonił ją jakiś zbir i Robert niczym rycerz dzielnie ją uratuje

    OdpowiedzUsuń
  3. Lewa jako ofiara krwawej jatki cudowna! Ogólnie się ubawiłam, tylko czemu wszystkie bohaterki muszą być zawsze takie piękne, zgrabne i w ogole?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są normalne. Nie opisujemy ich że dech zapierają tylko są ładnymi dziewczynami. Julka od Buszka nie była pięknością. :)

      Usuń
  4. Ubolewam tylko nad tym, że to wszystko kosztem Bartusia i jego tutaj nie ma :C Dziwnie się też czyta z jaką niechęcią jest nastawiony Grzesiek do Lewego, ale pamiętam, że masz na niego awersję. Co jak co ale pośmiać się z glutenu to można tylko tutaj. Ciesz się, że to o reprezentacji i z pewnością będzie dużo Piszcza, Kuby i Grześka <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwszy raz śmiałam się z glutenu. I z jakiegoś owada. Ogólnie Lewy i jego żona w tym opowiadaniu doprowadzają do tego, że regularnie ląduję na podłodze, śmiejąc się opętańczo. Uwielbiam ich.
    Wódka w majtkach... Rozwaliłyście system serio :) Jak sobie to wyobraziłam, to mój mózg stwierdził, że już nigdy nie będzie tak sam, jak wcześniej.
    Ogólnie strasznie podoba mi się to opowiadanie. Zresztą jak wszystkie wasze.
    Czekam na nexta, weny życzę i zapraszam do "Amelki".
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń
  6. Okej, wróciłyście, a ja nic nie wiem?!
    Od razu przed oczami stanęły mi "Siostrzyczki", ale to już tak na marginesie!
    To świetny pomysł z tą komedią z polskimi piłkarzami. Uwielbiam <3
    Czekam na kolejny rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń
  7. okej, wbiłam, mimo iż jest o Polakach (a ja naprawdę rzadko czytuję o nich, zważając na fakt, że 90% fanfików jest o panu l.) ale nie żałuję!!
    prawie się przez Was posikałam ze śmiechu, a fragmenty tego opowiadania mamie aż cytowałam XD (nieważne, że patrzyła się na mnie jak na umysłowo chorą osobę xd)
    W KOŃCU KTOŚ POKAZAŁ PRAWDZIWE OBLICZE PAŃSTWA LEWANDOWSKICH, wielbię Was i czczę, dziewczęta!
    jeny, czemu akurat te owady (i wódka) muszą szkodzić najważniejszej części męskiego ciała? :(
    zryłyście mi banię do końca, ale pozostanę! oczekuję kolejnego, pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Uhuhuhu Wasyl hurrra!!!! Szkoda, że w rzeczywistości Faken nieposzedł po rozum do głowy ehh... Za to nadrobiłam rozdziały i płaczę ze śmiechu xD akcja z Anką the best :D Peszkin jak zwykle musi odwalić coś związanego z wódką xD
    Czekam na nexta i pozdrawiam Was serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń